Perspektywa upływającego czasu zmienia nasze widzenie osób bliskich. Własne doświadczenia pozwalają lepiej rozumieć ludzi dorosłych i ludzi starych, ale głęboko w pamięci pozostają obrazy dziecięcego widzenia świata i wydaje się, „jakby to było wczoraj”.
Pierwsze wspomnienia o moim Dziadku to chwile spędzane z nim w jego pracowni, miejscu magicznym i niepowtarzalnym.
Zawsze lubiłam rysować i kiedy w wieku 4-5 lat bywałam zostawiana pod opieką dziadka, dostawałam od niego duże, żółte koperty po wydawnictwach National Geographic i tak powstawały moje pierwsze prace plastyczne. Równocześnie chłonęłam klimat stojących nieruchomo wielkich postaci i małych figurek, którymi czasem mogłam się pobawić.
Kiedy podrosłam, często chodziłam do Dziadka w odwiedziny. Mieliśmy swój sposób spędzania czasu. – Dostawałam do oglądania albumy z reprodukcjami malarstwa. Później, podczas studiów w Akademii Sztuk Pięknych, odnajdywałam te obrazy – jak starych znajomych – przypisane do nazwisk wielkich mistrzów.
Słuchaliśmy muzyki z kolekcji płyt – szczególnie lubiłam uwerturę „Rok 1812” Piotra Czajkowskiego, w której dziadek nauczył mnie odnajdywać dźwięki „Marsylianki” i wystrzały dział armatnich. Ulubioną przez nas śpiewaczką była Amelita Galli-Curci, we wspaniałym repertuarze operowym. Grywaliśmy też w warcaby i wojnę, co niewątpliwie było większą atrakcją dla mnie niż mojego partnera.
Szczególnie uroczyste były nasze odwiedziny w dniu urodzin i imienin Dziadka, na które przygotowywaliśmy z bratem laurki z wierszykami i obrazkami, a niezmiennym upominkiem były rozkwitające hiacynty – jego ulubione kwiaty.
Na drugie piętro, gdzie było nasze mieszkanie, Dziadek przychodził w uroczyste święta i wtedy czuło się specjalną atmosferę przygotowań na tę szczególną okazję. Ubrany w czarny żakiet, białą koszulę „z gorsem”, z rozetką odznaczenia w klapie i piękną siwą brodą, zasiadał u szczytu stołu. Nie mogłam oczu od niego oderwać! W wigilię oglądał naszą wielką choinkę i zawsze chwalił ozdoby, jakie z bratem wieszaliśmy na drzewku – chociaż z roku na rok niewiele się ta choinka zmieniała. Miał też swoje ulubione potrawy. Specjalnie dla niego musiał być szczupak po polsku, bo nie gustował w karpiach. Już nigdy potem święta nie były tak uroczyste.
Opowiadał mi czasami o swoich rodzicach, o młynie, jaki prowadził jego ojciec, o wagonie grochu, który na wyjątkowo ciężkim przednówku mój pradziadek sprowadził z Rosji dla całej wsi. Dziadek utrzymywał kontakt z siostrą, po mężu Konecką, która mieszkała w Warszawie, a także z bratem, który niestety przedwcześnie zmarł na hiszpankę. Bratanek Jerzy Laszczka mieszkał po wojnie, po wyjeździe ze spalonej Warszawy, w naszym krakowskim domu.
Mam fotografie pradziadków, zrobione pewno na prośbę syna, w zakładzie fotograficznym w Nowym Dworze Mazowieckim. Sentyment do stron rodzinnych zachował Dziadek do końca życia.
Nigdy nie zapomnę, jak w ciężkich, powojennych czasach kupił dla mnie piękne białe półbuciki, kiedy mama martwiła się, że nie mam odpowiednich do I Komunii Świętej.
Dziadek był otoczony miłością i szacunkiem przez swoje dzieci. A w późniejszym, dorosłym życiu spotykałam się w środowisku artystycznym z wielką estymą, z jaką wspominali go moi profesorowie z Akademii, pamiętający Laszczkę z czasów swoich studiów.
Dla nas, wnuków, pozostanie wzorem godnego życia.